wernisaż: 5.09., godz. 18:00
Z punktu widzenia znawcy i historyka sztuki Gałuszka to artysta postmodernistyczny, w którego twórczości dostrzegalne są wpływy malarstwa francuskiego: Pierre’a Bonnarda, Henri’ego Matisse’a, fowistów i art deco. Jednak laik oglądający wystawę Kobiety i mężczyźni przed wojną powiedziałby zapewne, że jest to rodzaj malarstwa historycznego, nie tyle w sensie prezentowania scen historycznych, ile z powodu niemal namacalnego związku z pamięcią. Nie tą patetyczną, narodową, ale tą najbardziej osobistą, gdzie historia jest jedynie tłem dla wspomnień.
Dobór wywoływanych z pamięci obrazów-wspomnień również dokonuje się wg osobistego klucza. Znajdujemy tu sceny z Czterech pancernych i psa, ze Stawki większej niż życie, ale też z zupełnie innych bajek: Jaja węża Bergmana, zwyczajnej sytuacji zapamiętanej przez wrażliwego obserwatora dorastającego w Polsce lat 80-tych, czy wreszcie z dawno temu przyśnionego snu…
Katalog towarzyszący wystawie do pobrania tutaj.
Gałuszka tworzy malarstwo nieco oniryczne, oparte na kolorze i rozmytej formie. Oglądamy obrazy tak jak pamiętamy sny: jakby zasnute mgłą, niemal pozbawione detali, fragmenty niepamiętanej rankiem narracji, pospiesznie rzucone na płótno plamy koloru niczym szkice malarskie do jakiegoś większego dzieła. Jak trafnie ujął to Wojciech Albański, świat na obrazach Gałuszki jest piękny tak jak świat w Kronice wypadków miłosnych Wajdy, bo oglądamy go „w świetle wspomnienia”.
Warto jednak pamiętać, że ów pośpiech i fragmentaryczność obrazowania to tylko pozory, element kreacji artystycznej autora, jego całkowicie świadomy wybór. Malarstwo Gałuszki prezentuje najwyższy poziom warsztatowego wtajemniczenia. Zwodząc (i uwodząc) odbiorcę pozornym niedbalstwem, pośpiechem i łatwością obrazowania, artysta opiera swoje prace na wyrafinowanej kolorystyce i dogłębnie przemyślanej kompozycji.
Relacja fotograficzna z wernisażu:
Janusz Piotr Gałuszka – ur. 1971. W 1999 roku ukończył Akademię Sztuk Pięknych we Wrocławiu pod kierunkiem Józefa Hałasa. Ma na swoim koncie kilkanaście wystaw w kraju i za granicą. Współpracuje także z prestiżową Saatchi Gallery w Londynie. Pochodzi z Sichowa na Dolnym Śląsku; obecnie mieszka i pracuje w Warszawie. Wg jego własnych słów w swojej twórczości zajmuje się głównie badaniem natury przekazu oraz pytaniem, czy sztuka jest sama dla siebie. W swoich obrazach pragnie opisywać piękno i tragizm życia. W sztuce najbardziej interesują go emocje i to one są siłą sprawczą jego twórczości.
Rozmawia Wojciecha Albińskiego ze Zbigniewem Liberą
Francuska bohema
Wojciech Albiński: Obydwaj znamy obrazy Janusza Gałuszki i samego Janusza, a teraz zróbmy o nim prawdziwy, kuratorski tekst.
Zbigniew Libera: Można podejść do malarstwa Gałuszki, tak jak się pisze recenzje w piśmie artystycznym. I wówczas napisałoby się, że to typowy artysta postmodernistyczny, a w jego twórczości dostrzeżemy cały wachlarz wpływów historycznych malarzy: Pierre Bonnard, Henri Matisse, fowiści i art deco, generalnie francuskie malarstwo. Zaś biorąc pod uwagę nawet tych bardziej współczesnych, co do których przypuszczam, że Janusz w ogóle nie wiedział o ich istnieniu, to znajdzie się tam na przykład taki Neo Rauch.
WA: Wie, wie. Bo mi album pożyczał.
ZL: Może wie, może nie wie, to nie ma tutaj większego znaczenia. Można o jego malarstwie opowiedzieć wpływami, nazwiskami sławnych malarzy, ale moim zdaniem to nie jest dobry klucz do twórczości Gałuszki, bo wtedy robi się z niego przeciętnego nowoczesnego malarza.
WA: Że zna i miesza.
ZL: Że ma w głowie historię malarstwa i po-trafi coś z nią zrobić, że Janusz to francuska bohema. Taki termin-klucz, który zapodała onegdaj moja żona Ewa. Chodzi o to, aby nie gadać o jego sztuce przez Matisse’a i Bonnarda, bo to jest nieprawdziwe, bezduszne a nawet podłe. Ja bym powiedział w kontekście wystawy Kobiety i mężczyźni przed wojną, że jest to malarstwo, powiedzmy, historyczne. Historyczne, czyli nawiązujące do pamięci. Pamięć jest tu najważniejszym czynnikiem. Dla mnie obrazy Janusza są obrazami pamięci. Otóż siedzi sobie taki chłopczyk, bo Janusz, mimo że jest już ojcem, to jest wciąż chłopczykiem i pamięta różne obrazy.
A to taki, a to inny obraz i ponieważ jest wrażliwy, a ponadto obdarzony dobrą pamięcią wzrokową, to w jego kolekcji znaj-duje się ich wiele.
Scena z Czterech pancernych i psa, ze Stawki większej niż życie czy z Jaja węża Bergmana, coś z realnych wydarzeń historycznych albo nawet coś zupełnie zmyślonego.
Czterech pancernych
Przy czym on maluje jakby pospiesznie wywoływał te obrazy z pamięci. Wywołuje je więc na wewnętrznej siatkówce oka i reje-
struje dosyć szybko na płótnie, by nie zniknęły. To co zostaje składa się bardziej z kolorów niż detali. Czasami nawet, jak we śnie, obrazy Janusza składają z jakichś pociętych kawałków, ot, siedzi kobieta i pisze na maszynie…
WA: Znam ten obraz. On jest dla mnie holenderski. Kobieta nalewająca mleko.
ZL: Tak, ale on też jest jakby z filmu, filmu ze skąpą scenografią. Ogólny nastrój stworzony
jest przy pomocy koloru i mglistej, rozchodzącej się formy, bez szczegółu, bez detalu. To jest tak, jakby Janusz był rodzajem medium, które obrazy w sobie wywołuje i zatrzymuje je na swoich tekturach i płótnach.
WA: Muszę ci powiedzieć, że oddaję ci hołd. To jest mój przyjaciel, jeszcze z reklamy.
ZL: Hołd?
WA: Bo sam nie potrafiłem tego tak zobaczyć. Mówisz o jego technice mentalno-psychicznej, a dla mnie to odkrycie całości w malarstwie Janusza i jego poszukiwań szczęścia, arkadii. Wszystkie te kadry są umocowane w takim, może nie słońcu, ale coś jak u Wajdy jest w Kronice Wypadków Miłosnych: w świetle wspomnienia. On szuka szczęścia w tym malowaniu i wspominaniu. I to jest jego świadoma decyzja, że on się na moment gdzieś przenosi.
ZL: Nie. On nie szuka szczęścia, on szuka obrazów. Te obrazy bywają szczęśliwe, ale też gorzkie. Mogą być sentymentalne, a mogą… zresztą dużo jest sentymentalnych, na przykład rozebrane kobiety.
WA: Żona.
Złoto jest tanie jak barszcz
ZL: Bardzo często swoją żonę maluje i fotografuje. Ale też anonimowe kobiety bez twarzy, z gazet, ilustracji, telewizji. Linie, które się zarysowują przez układ ich rąk i nóg, schylenie głowy, są kapitalne. Biorą nas przez sentyment. Tym bardziej, że żyjemy w specyficznym czasie: chcemy szczęścia, a wszystko wokół trzeszczy i czeka na koniec.
WA: Od tygodnia rośnie złoto.
ZL: No tak, ale to nic nie znaczy. Złoto jest tanie jak barszcz.
WA: Kupujesz?
ZL: Niedawno zamówiłem obrączki. Ale one były tak tanie, że nawet jubiler oddał mi część pieniędzy z zaliczki przy zakupie.
Chociażby to mówi, że żyjemy w czasie końca, schyłku. Coś jakby w czasie ostatnich stu lat imperium rzymskiego. To bardzo ważne dla twórczości Janusza i jego posta-wy życiowej.
WA: On jest sybarytą. Sam powiedziałeś, że to francuska bohema.
ZL: Tak samo jak rzymscy poeci, pisarze czy arystokraci. Wszyscy teraz jesteśmy sybarytami. Już nawet współcześni rolnicy tak żyją. Żyjemy w czasie schyłku i są na to licz-ne dowody. Między innymi nieustannie powtarzane konwencje artystyczne, do tego płynące zewsząd niepokojące dane dotyczące zniszczenia, jakiego dokonaliśmy na Ziemi. Mamy też przywilej: możemy obserwować koniec. Rozbuchana i majestatyczna cywilizacja skurczy się i zlodowacieje. W powieści Michela Houellebecqua Uległość, mamy odpowiedź w jaki sposób może się to stać: autor sugeruje islamistyczną formę życia społecznego. Równie dobrze może być katolicka, ale na pewno będzie przeciwna wobec obecnej.
WA: I w końcu będzie porządek.
ZL: Ale ten porządek będzie przedsionkiem chaosu.
Jeśli spojrzeć na to z punktu widzenia matematyki, to w momencie kiedy pojawiają się niesamowicie stabilne ciągi liczbowe, następnym stadium zawsze jest kompletny chaos. Ale nie taki chaos, jak go sobie ludzie wyobrażają, że wszystko fruwa dookoła, nie. W latach 90-tych zrobiłem pracę o chaosie. Czytałem pisma naukowe i dowiedziałem się z nich jak zrobić obwód elektryczny, który będzie generował chaos. Na ekranie lampy oscyloskopowej wyglądało to tak, że linia, która dążyła do tego by być regularnym kołem, nigdy nie mogła się nim stać. Zawsze w innym momencie spłaszczała się i stawała się elipsą, ale nie tam, gdzie się tego spodziewamy. To właśnie jest chaos.
WA: Ale Janek jest poza chaosem i cywi-lizacją. To jest poszukiwanie piękna.
Wszystko fruwa dookoła
ZL: Niekoniecznie. Janek nie jest naiwnym malarzem. Poza tym wolałbym nie używać słowa „piękno”, bo to się źle kojarzy. Na przykład jedna pani z polskiej politycznej prawicy powiedziała kiedyś, że piękno to ona widzi w oczach swojego dziecka.
WA: Ale to też jest Janek.
ZL: Janek nie maluje tych oczu, owszem, poszukuje piękna, ale jest ono bardziej wyrafinowane i ma inny zupełnie charakter. To są czasem bolesne rzeczy. Kiedyś postanowiłem się z nim wymienić. Czasem z moimi kolegami artystami wymieniam się pracami i dzięki temu mam małą kolekcyjkę. Przyniosłem mu więc swoje zdjęcie i tak zastanawiałem się, co on mi da w zamian. I dał mi taką pracę pod tytułem Miłość na Krymie.
WA: Znam doskonale.
ZL: A to są po prostu kurwy, które czekają na rosyjskie okręty na Krymie. Jak widzisz, to nie jest takie oczywiste piękno. Nato-miast te obrazy mają urok. To najważniejsza rzecz, którą jednak najtrudniej powiedzieć.
Mag czaruje kliszami
Niewątpliwie to jest dobrze namalowane. Janusz ma szybką i pewną rękę, i tu może trzeba wrócić do agencji reklamowych, skąd się znacie, bo on się tam wyćwiczył w skrócie i nabrał świadomości wizualnej. Teraz szafuje kliszami wizualnymi jak tylko chce, a ponieważ ma dużą zdolność manualną, stał się magiem. I czaruje.
WA: No ale nie tak jak w reklamie?
ZL: Jego doświadczenie w agencjach rekla-mowych nie jest bagatelne. Ludzie waszego pokolenia często wybierali reklamę. Ja w tamtej sytuacji, starszy, zdecydowałem się na ryzyko, że będę żył w nędzy, że na przykład przez tydzień nie będę miał na jedzenie, ale że w końcu wyjdzie na moje. Wy, młodsi, jak na przykład Janusz, zdecydowaliście ina-czej i powiedziałbym: bardzo wielu zdolnych ludzi wylądowało w agencjach, kwiat ówczesnej młodzieży.
I absolutna większość tych ludzi została tam zmielona. Ale niektórzy potrafili się ocknąć. Janek pracował tam – zapewne bez mięty i zaufania – ale tylko tyle, by osiąść.
WA: Domek na peryferiach rzymskiego imperium.
ZL: Pod Rzymem. I tam realizuje swój prawdziwy talent. W reklamie nauczył się jeszcze innej rzeczy: żeby nie przesadzać z ambicjami. Bo Janusz nie należy do gości, którzy mają wybujałe ambicje.
WA: Och…
ZL: Nie znasz takich gości. A tu mamy człowieka, który prowadzi spokojne życie i znajduje wartość gdzie indziej niż większość świata. No i myśli, przypominając sobie obrazy. I to są raczej obrazy fajne niż niefajne. Ale są też straszne, może nie krwiożercze czy okrutne, ale jest w nich groza. Także w portretach, które są u niego zamawiane.
WA: Mam obraz dwójki swoich dzieci namalowany przez niego. I to nie jest, jak mówisz, fajny obraz. Dzieci są przetarte farbą ze trzy razy, jakby już były daleko. Jakby to była stara klisza.
Szybka ręka i nieoczywiste Piękno
ZL: Bo nasze medium sobie coś przypomina. Nie może się skupić, wywołać ostro. I tak powstaje niedowołany obraz, choć doskonały technicznie.
WA: To chyba Józef Hałas we Wrocławiu na Akademii Sztuk Pięknych powiedział mu: Pan musi na siebie uważać, bo to za łatwo Panu przychodzi.
ZL: Hałas raczej dla niego nie odegrał wielkiej roli, może raczej Aleksander Dymitrowicz. Był też moment, że miał styczność z Pawłem Jarodzkim z grupy Luxus, ale to chyba nie była wielka miłość. Janusz jest osobny.
A o szkole trzeba koniecznie powiedzieć, bo ona go wyposażyła w kilka atrybutów, których by sobie nie wziął ot tak. Kolorystyka, której używa jest bardzo wyrafinowana. To nie są proste kolory, a wyglądają jakby przychodziły mu łatwo. Z doświadczenia wiem, że nic nie przychodzi od niechcenia, choć dobrze jeśli robi takie wrażenie.
Są czasem miejsca w obrazach Janusza, gdzie widać ślady męki, bo rzeczywiście szybko maluje i jak nie ma pomysłu na jeden obraz w jednej sesji, to zostawia niedomalowane.
WA: To jest takie biologiczne. Dokąd jest energia.
ZL: Ale też jest estetyczne, gustowne i czło-wiek dobrze się z tym czuje. Na przykład teraz w jego salonie wisi wielka martwa natura. Ogromna. Wygląda jak reprodukcja klasycznego malarstwa, tyle że powiększona. Zwykle te klasyczne martwe natury nie przekraczały czterdziestu centymetrów na sześćdziesiąt, a ta ma dwa metry na półtora.
Pod nią stoi stolik, ten sam, co na obrazie, tylko że mniejszy. I tak właśnie postępują malarze postmoderniści. To jest odrobie-nie naszej cywilizacyjnej lekcji, a potem powiększenie jej do najszerszych granic. Pytałem Janka, co z niedokończonymi fra-
gmentami tej martwej natury. Powiedział, że czeka na odpowiedni czas. Nie spieszy się.
Ostatnie dni lata
WA: Chcesz powiedzieć, że to człowiek, który z finezją korzysta z ostatnich dni lata. I raczy nas nimi, uświadamia. Jak nalewkami i ziołami z ogrodu?
ZL: Janusz jest medium naszego świata. To są obrazy już wymyślone, kiedyś już stwo-rzone. Teraz można je tylko zjeść. Rzymianie w odróżnieniu od barbarzyńców wiedzieli co jest dobre, miłe i wiedzieli jak to skończyć. Wiedzieli jak otwiera się żyły. Tylko w ciepłej kąpieli, żeby nic nie czuć. Malarstwo jak Janka jest takim symptomem schyłku. Świadome końca, nieuchronnej katastrofy. Można jeszcze tylko jedno – można najspokojniej w świecie posmakować życia.
WA: Wiesz, jaką mu ksywę dałem w reklamie? Obiad. Dla Janka najważniejszym punktem dnia był obiad właśnie i my jeździliśmy czasem na drugi koniec miasta po to, aby zjeść coś niezwykłego. Kaczkę. Ach, i jeszcze nie wiem czy ty wiesz, że on pisze.
ZL: O!
WA: On pisze bardzo dobrze. Jak Ota Pavel. Świr, ale geniusz. Na tyle delikatny w opisie uczuć, a zarazem tak sensualny, że masz po-czucie że wszedłeś do świata, który aż drży… Jesteś tam, a jednocześnie wiesz, że to się nie utrzyma. Musisz chociażby zamknąć książkę. I to samo jest u Janka. Próbuję zresztą za tymi jego rzeczami pisanymi chodzić, żeby ktoś mu to wydał. Trochę na licencji prowincji. Bo Janek siedzi mentalnie w tym swoim Jaworze, skąd pochodzi. Jak spotyka nowego człowieka, zawsze go pyta i lokalizuje: czy jest z Dolnego Śląska, a jak tak, to czy z Jawora, a jak zna Jawor, to czy zna Sichów. Jak Sichów, to czy zna niemiecki ród, który Sichów opuścił…
ZL: Przerwę Ci, bo jak na człowieka pro-wincjonalnego, to on ma zadziwiająco szerokie znajomości. Ludzie lgną do niego. A on jest w tym całkowicie autentyczny. Niczego nie fabrykuje, nic nie oszukuje. WA: Ja nie wiem, czy to jego pisanie jest lepsze czy malarstwo.
ZL: Mówisz tak, bo najprawdopodobniej bardziej czujesz literaturę. Ale powiedz: to jest proza czy poezja?
WA: Proza. Cały czas czytasz to w dwóch planach. Metafory i detalu. I ogromnego oddania ludziom, życzliwości. Zbawienia wszystkich, jak leci.
ZL: Widzę tutaj podobieństwo do jego malarstwa. A wszystko to łączy mi się jakoś z reklamą. Czyli powierzchownie nielogiczny, ale zadziwiająco trafny, emocjonalny skrót
Jego malarstwo zbawia okrucieństwo świata
WA: Ja tak widzę tytuł tej wystawy. Kobiety i mężczyźni przed wojną. Skąd go wzięliście?
Zl: Ze spotkania. Siedzieliśmy razem z Ewą,
a Janusz wynosił całe gromady obrazów z piwnicy. To wszystko, jak to zwykle bywa, trwało wiele godzin. I tytuł przy tym patrzeniu stał się oczywisty.
WA: Jest olśniewający.
ZL: A Janusz się z nim zgodził. I nawet, jeśli nasza diagnoza, jeśli można tak paskudnie powiedzieć, jest w połowie trafna, to on się z nią zgadza. W obliczu jego malarstwa jesteśmy szczęśliwi, czujemy się dobrze, jesteśmy w stanie nawet akceptować zło i nawet kurewstwa przechodzą lekko i przy-jemnie. Wszystko zaś dzieje się przed wielką zmianą. Jego malarstwo zbawia okrucieństwo tego świata łagodnością widzenia.
WA: Jest taka anegdota o Janku. On sam też się nią opisuje. Poproszono go, żeby na imprezie zrobił komuś zdjęcie. Akurat był moment i Janek przystał na to gorąco, a potem powiedział, że bardzo chętnie by je zrobił, ale właśnie nie ma aparatu. Cała jego uprzejmość i niemoc zarazem.
ZL: A tak, tak. Zostawił to sobie w głowie na później.
WA: Teraz myślę, że te wszystkie obrazy mu się rozejdą. Ciekawe, co on na to?
ZL: Trzeba go spytać.