Julia Świtaj – Czupiradło

Julia Świtaj

Czupiradło

Miejsce: Galeria Ring

Wernisaż: 9.09., godz. 19:00

Termin: 20.08. – 9.10.2022 r.

Wstęp wolny

 

Wystawa laureatki Grand Prix Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego 29. Ogólnopolskiego Przeglądu Malarstwa Młodych PROMOCJE 2019.

Tematem przewodnim wystawy są dehumanizacja i zwierzęcość – przedstawienie ludzkiej natury w oparciu o wierzenia religijne oraz mitologię słowiańską, a także porównywanie w jaki sposób dawne przyzwyczajenia i zakorzenione w świadomości problemy społeczne widoczne są w dzisiejszych czasach.

Fotorelacja z wernisażu

Artystka w swojej twórczości odnosi się do postaci kozłów ofiarnych, symboli wierzeń zaczerpniętych z mitologii słowiańskiej czy religii chrześcijańskiej, wyimaginowanych wrogów, którzy uosabiają nasze lęki, ale też kruchego ego czy poczucia wyższości.

Wszelkie głęboko zakorzenione obawy jawią się jako wiedźmy, diabły, demony, hybrydyczne twory zwierząt i ludzi, które poprzez wiarę w nie zaczynają żyć w naszej wspólnej świadomości jako prawdziwe. Obrazy Świtaj zaludniają odhumanizowane postacie o rozedrganych, niepokojących konturach. Są czymś pośrednim pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem. W ten sposób artystka opowiada nie tylko o procesie odczłowieczania, ale  też dopomina się o troskę dla tych, których jesteśmy skłonni raczej traktować z pogardą, lękiem lub poczuciem wyższości.

Julia Świtaj – absolwentka katowickiej ASP, dyplom (2019) w pracowni prof. Zbigniewa Blukacza. Laureatka Grand Prix w 29. Ogólnopolskim Przeglądzie Malarstwa Młodych PROMOCJE 2019; laureatka II Nagrody ArtNoble, 2019. Wystawy: wystawa finałowa konkursu o Grand Prix im. Franciszki Eibisch, 2017, Galeria Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej, Warszawa; wystawa finałowa konkursu Studencki Obraz Roku, 2018, Galeria+ Rondo Sztuki, Katowice; XIX Festiwal Sztuki Wysokiej, 2018, Galeria Stalowe Anioły, Bytom.

Obudzić się w lepszym świecie.
O malarstwie Julii Świtaj.

Kiedy oglądam obrazy Julii Świtaj, nasuwa mi się skojarzenie z poklatkowym filmem o śnie. We śnie niby wszystko wydaje się realne, dotykalne, dziejące się wydarzenia mają swoistą ciągłość, układają się linearnie, prowadzą do jakiegoś punktu kulminacyjnego, przerażającego lub żenującego, po czym się budzimy z ulgą i zdajemy sobie po chwili sprawę, że to był tylko sen. Zbyt przecież absurdalny, by przystawać do rzeczywistości. We śnie rozpoznajemy siebie i znajomych, chociaż tak często są do siebie niepodobni. Przedmioty są dalekie od swoich funkcji, spowite w kolory będące bardziej nieziemską aurą, niż fizyczną właściwością odbitego światła. Świat snu nie przenika się z tym rzeczywistym w sposób osmotyczny, jest raczej specyficznym lustrem, w którym w zaskakująco innym porządku odbijają się nasze emocje, lęki i pragnienia. Wiemy to już od twórców psychoanalizy. Sen może być też zapowiedzią ukrytych jeszcze chorób, niewytłumaczalnym do dziś przez naukę przeczuciem przyszłości.
Senny świat dziwnych stworzeń i relacji pomiędzy nimi, wykreowany na obrazach przez Julię, jest artystycznym echem niezgody na zło, jej lęku przed wciąż odradzającą się nienawiścią. Zdziwienia, że nie możemy się z nich wyzwolić chociaż wydawałoby się, że posiadamy dzisiaj tak mocną tego świadomość i technologie, by zło wyeliminować. W odróżnieniu od wielkoformatowych obrazów sprzed kilku lat, te aktualne malowane są na niedużych płótnach. Robi wrażenie, że oddziałują równie intensywnie, a małe formaty chyba jeszcze wyraźniej pokazują wirtuozerię artystki w panowaniu nad ich materią. Można przypuszczać, że projekty kompozycji, o ile w ogóle istnieją są istotnym impulsem, ale Julia pozostawia sobie wielki margines swobody w procesie kształtowania ostatecznej wersji dzieła.
Julia pragnie, by świat był lepszy, chce go zmieniać i robi to poprzez swoje malarstwo. Im jednak dłużej jesteśmy z jej obrazami, im dłużej się w nie wpatrujemy, tym bardziej zawarty w nich pierwiastek malarskiego absolutu oddziela się od groteski i grozy czytelnej narracji. Owa esencja malarstwa (sztuki), której receptura jest dostępna tylko wybranym (a Julia do nich należy), coraz bardziej nas absorbuje, otula i o dziwo przenosi w stan ukojenia. Sylwetki ludzio-zwierząt stają się jakby bardziej oswojone, tracą czytelność, rozpuszczają się w swoim otoczeniu na wzór kolorowych atramentów wpuszczonych do wody. Wkraczamy do jakiejś endemicznej enklawy, na teren prehistorycznej (czy tylko ziemskiej?) cywilizacji, przetrwałej w odmętach pradawnego, nieodkrytego wciąż oceanu.

Zbigniew Blukacz